STEFAN OTWINOWSKI (1910-1976)

Całe dorosłe życie spędził w Krakowie, całe dorosłe życie związał z krakowskim życiem literackim w sensie dosłownym i „Życiem Literackim”, które współtworzył i współredagował. Kochał stare, maleńkie apteki, prowincjonalne miasteczka i często mawiał: „U nas, w Kaliszu”, choć to „u nas” trwało zaledwie pięć lat.

JÓZEF BUJNOWSKI (1910-2001)

Miał 22 lata, gdy w założonej przez siebie „Smudze”, periodyku studenckim Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie debiutował artykułem o tytule „Problem motywu”. Doktorat Józef Bujnowski uzyskał w pamiętnym roku 1956. Praca napisana pod kierunkiem profesorów Manfreda Kridla i Zygmunta Lubicz Zaleskiego dotyczyła kompozycji utworów dramatycznych Stanisława Wyspiańskiego.

ŁUCJA PINCZEWSKA-GLIKSMAN (1913-2002)

Łucja Gliksman nosi w sobie całą nowoczesną tradycję wiersza polskiego, od Mickiewicza i Ujejskiego poczynając, na Kasprowiczu zaś i szczególnie ulubionym Tuwimie kończąc. Jej utwory są precyzyjnie przemyślane i sugestywnie zrobione (...)

BEATA OBERTYŃSKA (1898-1980)

Kameleon? Lwowskie dzieciństwo i młodość przetykane rodzinnymi wyjazdami Maryli i Wacława Wolskich do Portugalii, Włoch i Francji. Jak podaje biograf, „w 1933 roku zdała egzamin w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej i do 1937 występowała w Teatrach Miejskich we Lwowie”.

SEZON PIERWSZY: PODSUMOWANIE

Pierwszy sezon zostanie zapamiętany jako wyjątkowy jeszcze z jednego powodu: przyniósł ze sobą wyjątkowe wydania dzieł dwóch autorek ocalające ich spuściznę twórczą. Pierwszym z nich były „Listy do Seweryna” Wandy Karczewskiej, drugim – „Drzwi otwarte na nicość” Melanii Fogelbaum.

ANDRZEJ KRZYSZTOF WAŚKIEWICZ (1941-2012)

Można powiedzieć, że w trzech dekadach (1960-1980) AKW, przy współudziale Jerzego Leszina-Koperskiego, okazał się jednym z najbardziej efektywnych animatorów, kronikarzy i interpretatorów kultury studenckiej oraz młodej polskiej poezji – w jej kolejnych, wstępujących rocznikach. Był Henrykiem Berezą nowej liryki.

WINCENTY RÓŻAŃSKI (1938-2009)

Różański - poeta prowincji jak Mickiewicz, Miłosz, mówiący, wprost, ale nie na tyle, aby czytelnik wychodził z jego wierszy z niczym, przeciwnie, mimo klarownego języka jest w tej poezji podskórna tkanka wymagająca odrębnej interpretacji, wysiłku erudyty, znawcy artyzmu znajomości ukrytego pędzla, którym posługuje się poeta.

RYSZARD BRUNO-MILCZEWSKI (1940-1979)

Przypadek Ryszarda Milczewskiego-Bruna nie byłby tak wyrazisty i przejmujący, gdyby nie jego osobny talent językowy. On myślał i czuł językiem osobnym, umiał dla swojej ekspresji znaleźć nowy wyraz, intuicyjnie odnaleziony w potarganej strukturze języka, którą my ulizujemy w naszym ulizanym życiu.

KAZIMIERZ FURMAN (1949-2009)

Ostatni tom "Brzemię" stanowi szczere podsumowanie życia poety. „To gorzka książka – wyznaje w końcu Furman – leżała w szufladzie trzy lata. Grzebałem co jakiś czas w niej, dodawałem, aż wydałem. To wybór z kilkudziesięciu lat. Jest tam jakiś rachunek sumienia, jest wadzenie się z Bogiem (Słowacki mnie podpuścił).

WANDA KARCZEWSKA (1913-1995)

Trudno sprecyzować, w którym momencie uznano pisarkę za „plebejskiego astrologa” – jak Stanisława Swena Czachorowskiego określił niegdyś Jan Marx – sytuując jej dzieła w grupie utworów sprowincjonalizowanych, hermetycznych i kobiecych.

STANISŁAW SWEN CZACHOROWSKI (1920-1994)

Nie mam własnego mitu – zdradzał Czachorowski i niemal natychmiast tłumaczył – samokrytyka: jest współczynnikiem talentu. Wartość jej występuje proporcjonalnie do wartości innych składników – inteligencji, wynalazczości, wrażliwości, dobrego smaku, silnej woli, samozaparcia i odwagi.

ANDRZEJ BABIŃSKI (1938-1984)

Poeta tragicznego ładu, utalentowany, stłamszony przez własną niedoskonałość, gotujący się na śmierć, zmierzający ku niej świadomie. Tu i ówdzie czytam podobne wywody, zasłyszane, przeinaczane, deformowane na pożytek mitu, sensacji i poczytności periodyku, portalu internetowego. Mit Babińskiego oscyluje pomiędzy prawdą i nieprawdą.

JANUSZ ŻERNICKI (1931-2001)

„Rozpoczynałem jako belfer na warmińskiej wiosce” – wyjaśnia Marxowi poeta i dołącza – „Byłem też rybakiem, aż do połamania ręki”. I niech to wystarczy za prowizoryczne usprawiedliwienie: „Urodziłem się w miasteczku Ciechocinek na Kujawach. Wielokrotnie próbowałem stąd uciekać.

MELANIA FOGELBAUM (1911-1944)

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że straciliśmy poetkę o ogromnym talencie, oryginalną i wciąż wartą upowszechnienia. Jedną z tych nielicznych w owych czasach, która przynależąc do swojej diaspory, pisała swoje wiersze po polsku.

ZUZANNA GINCZANKA (1917-1944)

Czy rosną jakieś kwiaty na bezimiennym grobie Zuzanny, rozstrzelanej tylko dlatego, że należała do rasy hebrajskiej? Nie uczyniono dla niej, dla jej młodości, urody i poezji żadnego wyjątku. Niekiedy zastanawiam się, o czym mógł myśleć, jeżeli w ogóle myśleć był w stanie, ów germański knecht, gdy wpakował kilka kul z rozpylacza w piękne ciało Zuzanny?

ZYGMUNT JAN RUMEL (1915-1943)

Wstawał bardzo wcześnie, o piątej rano. Były to jedyne godziny przeznaczone na pisanie – oczywiście jeżeli mógł pozostać w domu”. W styczniu 1943 roku Rumel został obwołany Komendantem Okręgu VIII (Wołyń), w którym miał organizować emisariat z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) i partyzanckie oddziały samoobrony.

STEFAN NAPIERSKI (1899-1940)

W środowisku literackim znany był jako Marek Eiger. Rozstrzelano go w Palmirach – Seweryn Pollak i Jerzy Andrzejewski zaświadczali niemal jednym głosem: krzyczał w „budzie” dojeżdżającej na miejsce egzekucji. „Nie mogę go sobie wyobrazić w więzieniu na Pawiaku”, dodawał ten pierwszy.

ARNOLD SŁUCKI (1920-1972)

„Wydawał się trochę szaleńcem – przyznawał z zażenowaniem Bocheński – w środowisku literackim przezwano go niemal od razu prorokiem. Był samą żarliwością i chodzącym natchnieniem. Choć zapalczywy i nieprzejednany, nie był jednak w tamtych groźnych czasach niebezpieczny, a przecież mógł być”

niedziela, 26 sierpnia 2012

Zygmunt Jan Rumel (1915-1943)

Portret Z. Rumla, Piotr Mosur


Rozerwane końmi ciało „sąsiada Beniowskiego”, jak określiła Zygmunta Jana Rumla Anna Kamieńska, zostało złożone do zbiorowej wołyńskiej mogiły w środku lata 1943 roku, w przededniu rzezi. „Nasza pierwsza zima na Wołyniu 1942 roku” – opowiadała Anna Rumlowa – „była wyjątkowo ostra. Jeszcze w marcu trzymały mrozy. Mieszkaliśmy w izbie, gdzie podłoga była z gliny, a trzy ściany szczytowe… Nocą po wygaśnięciu piecyka, tzw. kozy, izba przemieniała się w komnatę <<królowej śniegu>>. Odkrywałam wtedy w Zygmuncie wspaniałe poczucie humoru na co dzień i niezmąconą pogodę ducha, która nie opuszczała go w najbardziej dramatycznych momentach. Wstawał bardzo wcześnie, o piątej rano. Były to jedyne godziny przeznaczone na pisanie – oczywiście jeżeli mógł pozostać w domu”. W styczniu 1943 roku Rumel został obwołany Komendantem Okręgu VIII (Wołyń), w którym miał organizować emisariat z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) i partyzanckie oddziały samoobrony. Decydowało doświadczenie: wcześniej  przebywał w Warszawie, gdzie na placu Narutowicza koordynował punkt łączności, następnie zaś – w latach 1940-41 – sprawował pieczę nad drukarnią Batalionów Chłopskich, dla której wewnątrz sklepu z naczyniami kuchennymi zorganizował miejsce kontaktu. Rumlowa zwykła się dzielić znaczącym wspomnieniem z jednego z warszawskich wieczorów konspiracyjnych, na którym pojawił się sam Leopold Staff, aby zaopiniować twórczość młodego społecznika: „Niech pani chroni tego chłopca” – ostrzegł autor Barwy miodu – „to będzie wielki poeta”.  

Zygmunt wychował się w majątku rolnym pod Wiśniowcem, pod troskliwym okiem ojca, Władysława, oficera Wojska Polskiego i matki, poetki wołyńskiego salonu zwanej Lilianą, czyli Janiny z Tymińskich. To na swój sposób zadziwiające: syn Liliany, wychowanek i działacz Liceum Krzemienieckiego, sprzeciwił się miłościom matki, wypowiadając wojnę poezji galanteryjnej międzywojnia, którą zdążył poznać i znielubić. W jego wypadku zwrot inspiracji literackich sięgnął aż wiek wstecz: „Można by powiedzieć” – ryzykuje postawienie zdania Anna Kamieńska – „że jest Rumel ostatnim może poetą romantycznej szkoły ukraińskiej w poezji polskiej. Zaliczano do niej Antoniego Malczewskiego, Seweryna Goszczyńskiego, Bohdana Zaleskiego, Czajkowskiego-Paszę, a także młodego Słowackiego”. Bożena Górska, określając rodowód poetyk rumlowskich, wskazywała aż cztery tradycje literackie: Słowackiego, Norwida, Staffa i Leśmiana. „Norwid śnił mu się też po nocach” – wskazywał Iwaszkiewicz i dodawał przy tym w komentarzu z „Życia Warszawy” z 16 listopada 1975 roku: „Spośród wielu, którzy mogli zostać ozdobą naszej literatury i zgubili się w wojennym tłoku, jeszcze po tylu latach od czasu do czasu wynurza się sylwetka nieznanego poety. Jak duch zmarłego prosi o <<gorczyczne ziarno>> wspomnienia, ucieleśnia się z wolna, nabiera cech życia”.


KS


Por. 
       A. Kamieńska, Wstęp i Nota biograficzna, [w:] Z. J. Rumel, Poezje wybrane, Warszawa 1978.
       J. Iwaszkiewicz, Jeszcze jeden, "Życie Warszawy" 16 listopada 1975.
       B. Górska, Krzemieńczanin, Warszawa 2008.
       J. Gmitruk, Zygmunt Rumel. Żołnierz nieznany, Warszawa 2009. 

 

Ballada o ulicy Słupeckiej

Maji Walterowej

Na ulicy Słupeckiej –
na ulicy pijanej
błądzi księżyc jak dziecko
i tynk łupie po ścianach – –

Biegną schody w poddasza –
chodnik rynny potrąca –
jezdnia dudni jak blacha –
ot tak – chyba niechcący – –

Hen na czwartym pięterku –
kolebeczka – pokoik
tekturowe pudełko
wypełnione napojem – –

Drzwi pukają a zegar
senne liczy miesiące –
szafa płynie jak pegaz
pewnie – ot tak – niechcący – –

Jest skobelek i klamka –
w torebeczce ślad mąki
a w pudełku Ordonka
co sprzedaje fijołki – –

Jest i pani jak likier –
co ma oczy milczące
i nie kocha się w nikim –
ot tak – chyba niechcący – –

Jeden z czołem wysokim –
co „pa Wołgie” wciąż świstał
kieliszeczków głębokich
pije jeden plus trzysta – –

Jest i drugi co błyska –
włosem bladogorącym
lecz dziesiąty go dobił –
pewno – pewno – niechcący – –

Na ulicy Słupeckiej –
na ulicy – mój Boże –
księżyc spił się jak dziecko
wziął latarnię za rożen – –

A pod dachem kolebka –
pudełeczko skrzypiące –
gdzie malutka Lusieńka
rzewnie płacze – niechcący – – –  

1941

czwartek, 16 sierpnia 2012

Stefan Napierski (1899-1940)

Portret S. Napierskiego Emma Kwiatkowska
            W środowisku literackim znany był jako Marek Eiger. Rozstrzelano go w Palmirach – Seweryn Pollak i Jerzy Andrzejewski zaświadczali niemal jednym głosem: krzyczał w „budzie” dojeżdżającej na miejsce egzekucji. „Nie mogę go sobie wyobrazić w więzieniu na Pawiaku”, dodawał ten pierwszy. Paweł Hertz okazał się jeszcze bardziej złowieszczy: „Zamęczyli go ludzie, mówiący językiem, z którego tak pięknie tłumaczył. Gdyby Marek żył, mógłby nam pewnie powiedzieć, że ich język był mu obcy i nieznany, że brzmiał inaczej niż ten, którym Goethe pisał Clavigo. Ale Marek nie żyje i nie pozostało po nim nic”. Tymon Terlecki dość szybko domyślił się przyczyny uwięzienia Napierskiego – miała być to cena za „zbrodnię literacką”, jaką stał się polski przekład powieści Remarque’a, Na zachodzie bez zmian. „To, co pamiętam, co myślę, co piszę dziś o Stefanie Napierskim” – wyznaje poraniony Terlecki – „przenika smutek znany może tylko mężczyznom, smutek utraty przyjaciół, których zdobywa się wcześnie, trudno i na całe życie. Z nimi umiera nasza młodość, nasz heroizm, nasza ofiarna zaborczość w świecie duszy. My umieramy”.
            Za życia Napierskiego jego poezja przyjmowana była dość osobliwie. Podobnie jak jej autor – uznawany za kapryśnego barona krytyki literackiej, co krok oskarżany o snobkiewiczostwo i przerafinowanie. „Okazało się, że model <<chudego literata>> pokutuje jeszcze w umysłach, które uchodzą za światłe” – gorzko kwitował Adam Ważyk – „ośmieszano go w anegdotach. Kpił sobie z niego Karol Irzykowski, kpił sobie z jego bezradności, podczas okupacji kpił obrzydliwie”. Wydawało się niemal pewne – bogacz Napierski, Żyd o skłonnościach homoseksualnych, wcześnie przechrzczony zgodnie z rytem katolickim, musiał traktować literaturę jako poligon stworzony dla swoich uciech, salon zabaw, kącik kaprysów. Terlecki wskazał dwa katalizatory tej specyficznej, podekadenckiej twórczości: jednym z nich był Thomas Stearns Eliot, drugim zaś – André Gide. W 1937 roku Napierski założył własnymi siłami apolityczne i aprogramowe pismo „Ateneum”, w którym z czasem pojawili się w zaskakujących, nietypowych dla czytelników konstelacjach: Przyboś, Czechowicz, Świrszczyńska, Miłosz i Chwistek. W 1922 roku poślubił Irenę Tuwimównę, 15 lat później o jej bracie wydającym Treść gorejącą pisał jako o „kreatorze mimowiednie zakochanym w zagładzie, który przez całopalenie ślepy przedziera się do regeneracji”. W jego wyglądzie było coś nieznośnego dla oka: „Mały, rudy człowiek o nieprawidłowym owalu twarzy budził u wszystkich moich przyjaciół liczne zastrzeżenia” – zaświadczał z ciepłym niesmakiem Jarosław Iwaszkiewicz.

KS

Por.
            J. Andrzejewski, I cóż, że przemija?, [w:] S. Napierski, Wiersze wybrane, Warszawa 1983.
            P. Hertz, O Stefanie Napierskim, [w:] tamże. 
            S. Pollak, Wspomnienie o Stefanie Napierskim, [w:] tamże.
            T. Terlecki, Stefan Napierski rozstrzelany przez Niemców w więzieniu w 1940 roku, [w:] tamże.
            A. Ważyk, W stronę Marka, [w:] tamże.
            J. Pasterski, Tristium liber. O twórczości literackiej Stefana Napierskiego, Rzeszów 2000.
            J. Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, Poznań 2010.
            T. Kaliściak, Katastrofy odmieńców, Katowice 2011.
 


Do mojej maszyny do pisania

Z ogarniętego płomieniem Wiednia moja znajoma pisze
korespondencje. O, rewolucjo, kiedyż zastukasz w klawisze!
Czarne litery wyskakują z nicości
i owijają mi szyję w szarfę z płomieni, stryczkiem miłości
niemożliwej. Zgłoska za zgłoską, to jedno mnie kamienuje imię
nagiego na placu publicznym. Jest ciężar nad wszystkie inne:
niepodobieństwo kochania. Od tego się ginie.
Czemu rozstrzeliwujesz codziennie, mechaniczny serafie,
pracowity aniele, przed którym obronić się nie potrafię,
gdy strzelasz buntem liter, entuzjazmem płonący Chaplinie!
Latem, och jakżeż smutne wołanie w mieście kukułki,
Choć siebie nie czas żałować, gdy ogromnieją smutki,
Jutro już może za późno! Śmierci ukryta w machinie!
Rewolucjo, któż mnie wypowiedzieć zdoła,
Gdy nieznany jest tobie dźwięk mowy ludzkiej ani szelest anioła?
W sanatorium w Szwajcarii zmarł znajomy muzyk,
niedawno żartowaliśmy w tramwaju. Oto ta, którą uchwycić najtrudniej, muzyka
życia. Utrwalić
któż ją zechce, kiedy mózg sobą zapalisz?
Gaszący pożar zmysłów przechodził, ale utonął na fali.
Rozejm sekundy. Jak noce księżycowe mnie struły!
Cokolwiek bym uczynił, już tylko będę ozdrowieńcem! Nad dawnym listem
pochylę się... O, samotności ponad wszystkie,
samotności wzruszenia. Być wreszcie nieczułym!
Gdy po nocach bezsennych roczniki przerzucam
pism starych, naprawdę czemuż się zasmucam?
Cóż wreszcie, prócz miłości, pozostaje? Księgi.
Ach, te śmierci figury, jak nabojów wstęgi
na mitraliezie. Tak, cóż zostaje, cóż śmierć wynagrodzi,
gdy na pustyni świata miłość nas zawodzi?
Dziś wieczór z wszystkich okien słychać sentymentalną melodię,
myślę o tobie. Niech bym raz jeszcze ujrzeć cię mógł, o to się modlę,
nie mówię, dotknąć ręki. O, nie, to za wiele.
Choć skrawka sukni. W proch się roześcielę
i będę całował ślady stóp. Tak się upodlę.
Ty nie wiesz o tym. Pewnie nigdy się nie dowiesz,
na mój wzrok pełen męki ukłonem odpowiesz
i wyminiesz jak każdego po drodze człowieka.
A jam cię po nocach olbrzymich i pustych czekał,
a jam cię w książkach po kolei śledził,
o, śmierci moja! Jużem cię wyprzedził,
jużem daleko zostawił za sobą. A teraz
wyrwę się rękom widmowym. Kawał po kawale
zostawię. W szumie deszczów łzy się leją. Nie bronię się wcale.
Trzeba w cel wierzyć, aby chwycić się obrony.
Kiedy się matka doń przybliża z cicha,
młody kot na grzbiet się rzuca, powietrze czterema łapami odpycha,
tak my walczymy z losem - niezupełnie na serio. I ulegamy najczęściej.
Na oknie krzew wypuszcza nowy pęd zielony,
jeśliś nie wiedział dotąd: to właśnie jest szczęście.
W domu, gdzie mieszkał Wiktor Hugo, pamiętam, chórem śpiewały dzieci
(niewielkie szkolne podwórze),
a skwerem przez plac przechodził mądry Pan Bóg, ten stary rekwizyt: wariat z workiem na plecach.
Nie czas żałować aniołów, kiedy pachną róże.
Nawet pestkę wypluwam z niechęcią: jest jak gwiazda spadająca.
Oto unieśmiertelniłem siebie, powracam ci słowo.
Underwoodzie przenośny, zbuntowany aniele,
pisz manifesty, to jest tak niewiele,
triumfujące...

Z tomu: List do przyjaciela, 1928

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Arnold Słucki (1920-1972)


Portret A. Słuckiego Krzysztof Schodowski
                Był wychowywany na rabina. W tym celu z dala od rodziny ukończył seminarium nauczycielskie i podjął naukę w Instytucie Judaistycznym. Jacek Bocheński zaświadczał, że „chował się w rodzinie biednych, ale bardzo prawowitych Żydów”. Dodawał przy tym: „Z tego, co mi opowiadał, wnioskuję, że prócz języka żydowskiego słyszał jeszcze od swego najbliższego otoczenia język rosyjski. Bądź co bądź z tymi dwoma językami stykał się najczęściej. Polski znał oczywiście, ale znał go bardzo źle”. Gdy nadszedł czas buntu przeciwko żydowskiej ortodoksji, Słucki zasilił szeregi Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Dalsze lata potwierdziły jego wybór: w 1943 r. wstąpił jako ochotnik do Armii Czerwonej, następnie dołączył do I Armii Wojska Polskiego. „Wydawał się trochę szaleńcem – przyznawał z zażenowaniem Bocheński – w środowisku literackim przezwano go niemal od razu prorokiem. Był samą żarliwością i chodzącym natchnieniem. Choć zapalczywy i nieprzejednany, nie był jednak w tamtych groźnych czasach niebezpieczny, a przecież mógł być”. Ryszard Matuszewski przyznawał wprost – Słucki w tamtych czasach pełen był niewysłowionego uroku: „Ktoś kiedyś powiedział, że gdy Arnold zapala się przemawiając, to zaczyna lewitować. Żart się przyjął. Wystarczyło, by w trakcie dyskusji zaczął gniewnie marszczyć brwi, toczyć roziskrzonym wzrokiem i formułować jakieś niezupełnie jasne groźby i przestrogi, a natychmiast wymienialiśmy porozumiewawcze spojrzenia, które znaczyły : o, już lewituje, jeszcze chwila, a zacznie lekko, leciutko unosić się w górę”.
                Po 1968 roku podzielił los „klasyków uciekających”, jak gorzko skwitował w jednym z liryków. Mijała dokładnie dekada od wydania przełomowego dla Słuckiego tomu wierszy zatytułowanego Dzwony nad Wisłą, który niemal natychmiast uznano za echo Norwidowskiego Vade-mecum. Poeta, któremu zakneblowano usta, postanowił odejść z uznaniem własnego błędu i osiedlić się w Izraelu: „Zrozumiałem, gdzie jest moje miejsce. Oni mnie wypędzają, ale ja zrozumiałem” – powtarzał podczas jednej z rozmów Bocheńskiemu. Z listów, które słał potem przyjacielowi, wynikało jasno: „Ziemia Obiecana okazała się jeszcze raz światem złym, niesprawiedliwym i niewdzięcznym. Wybuchły konflikty ze środowiskiem, instytucjami i osobami prywatnymi”. Umarł 15 listopada 1972 roku, w trakcie odbywania stypendium w Berlinie Zachodnim, „oczekując na wiadomości z Warszawy”. A przecież – wskazywał Matuszewski – był „symbolicznym wcieleniem owego nieistniejącego już dziś, płonącego, szalonego, zasupłanego wokół siebie, polskiego <<Szagalewa>>, którego prochy dawno rozwiały wiatry”. Nie inaczej opowiadały o Słuckim kobiety-pisarki: „człowiek to <<pamięć obleczona w skórę i kości>>” – notowała na jego temat Anna Kamieńska – „<<czarna pętla>> jak czarna nić norwidowa wplata się w wiersze, a on dźwiga w sobie dalej tę swoją <<zawstydzoną mądrość>>”. 


KS

Por. 

        A. Kamieńska, Ziemia w płomieniach, "Twórczość" nr 3/356, marzec 1975.
        J. Bocheński, O Arnoldzie Słuckim, "Literatura" nr 51/52 z 18-25 XII, 1980. 
        R. Matuszewski, Słowo wstępne, [w:] A. Słucki, Biografia anioła, Warszawa 1982.



Tworzywo

             Dziadek mój, okładając kark pijawkami, nie wiedział, że bytują naprawdę - w nim, w ciele, w trzewiach; ze szklanki mieniącej się w porannym blasku.

               Ale najpierw był połów na rzece, której Bóg już dziś nie pamięta, a czyż ów Nihil cokolwiek kiedy pamiętał? - był, jak bywają pijawki w wielkiej wodzie i tylko w ciasnocie jest, kiedy poczuje na przykład wokół siebie szkło, głuche szkło ćwierćlitrowego słoja.

          Słojem był dziadek, słojem z żywymi pijawkami w słońcu. Trzeba było tylko wyjść na ogród, naprzeciw tego okna, gdzie stał wśród butli. Zdawało się, że z całą zawartością ruszy na wiśnie w cukrze, renklody, ale on znał swoją granicę w świetle, czego nie przewidywał akt stworzenia. Ale uczyniło to szkło, a więc zaśpiewał dziadek psalm do piasków i sam był harfą, Dawidowym instrumentem, w którym pląsało żywe mięso, szare, bezkształtne jeszcze. Szukałem tego okna (wielkie powietrze było puste po latach), przywołując tę przezroczystość, z której się wywodzę - do dnia świetlistego.

Z tomu: Biografia anioła, 1982


niedziela, 12 sierpnia 2012

Słowo wstępu

Talat Darvinoğlu


Sczeźniemy, Irenko, obsypiemy się
w proch i pył, wessą nas glina i ił,
rozjarzy popiół radioaktywny...

Krzysztof Gąsiorowski (1935-2012)


      Tak, wessą nas glina i ił. Sczeźniemy. Porażający anty-erotyk najważniejszego przedstawiciela orientacji „Hybrydy” jest niewątpliwie samospełniającą się przepowiednią. Ta strona powstała jednak po to, aby choć przez krótki czas stawić proroctwu opór. Ja i Krzysztof Schodowski mamy nadzieję, że dla wielu prezentowanych tu pisarzy i poetów stanie się rodzajem spóźnionej „elegii na odejście”, a nawet – jak wskazywał Ryszard Matuszewski – częściową „spłatą długu wdzięczności”. Tak być powinno. Otwarcie manifestowanym celem Artpubliteratury jest stać się sektą archeologów, nie zaś – grupą architektów. Archeolog musi zawierzyć sekretowi odsłonięcia – ujawnić treść, lecz jej nie prześwietlić. Łacińskie exhumo, exhumare oznaczało wydobyć, zdjąć tarczę ziemi, oddzielić powłoki. Dzieło architekta może runąć, dzieło archeologa może wysunąć się z rąk, z powrotem odejść do podziemia, wreszcie: sczeznąć. Nikt z tych, którzy zostaną na łamach tej witryny przywołani, nie zasługuje na ten powrót. 

            Idea Artpubliteratury wydaje się prosta. Należy ocalić pamięć – w rękach archeologów zobaczą Państwo wiersze nieżyjących, zapomnianych kaskaderów literatury i ich maski trumienne, portrety, które Krzysztof Schodowski określił mianem portretów wrażeniowych, czyli „powidoków fotografii filtrowanych przez oko plastyka”. Co pewien czas w publikowanym poście znajdą Państwo:

  1. portret wrażeniowy poety inspirowany jego zachowanymi fotografiami, dzieło znakomitych i uznanych plastyków, którzy specjalnie dla czytelników Artpubliteratury podejmą się stworzenia obrazu, lub infrazę, czyli dzieło plastyczne będące rozwinięciem i przekształceniem tematu zamieszczonego utworu autora,
  2.  wiersz lub poemat,
  3. krótki eseistyczny komentarz dotyczący życia i twórczości pisarza. 

           Wśród wielu innych rozpoznają Państwo twarze: Arnolda Słuckiego, Janusza Żernickiego, Stanisława Czachorowskiego „Swena”, Zygmunta Jana Rumla, a także Stefana Napierskiego. W Artpubliteraturze prezentowane będą także cykle esejów i felietonów poświęconych najważniejszym zagadnieniom historycznoliterackim ubiegłego stulecia. Być może nie dojdzie do cudu zmartwychwstań i wszystko skończy się tak, jak w smętnym liryku napisanym przez Słuckiego w Kiron 19 września 1969 roku:

Umyli mu ciało – pierś i brzuch,
gąbkę wcierając w czernie pachwin
i latał jak na wodach duch
po trupie, co tworzeniem pachniał

(Słucki, Zmartwychwstanie)

               Nadzieja jednak umiera ostatnia – nawet jeśli ma powstać z martwych…



Karol Samsel,
Krzysztof Schodowski.
Gołdap, 6 sierpnia 2012 roku
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...