STEFAN OTWINOWSKI (1910-1976)

Całe dorosłe życie spędził w Krakowie, całe dorosłe życie związał z krakowskim życiem literackim w sensie dosłownym i „Życiem Literackim”, które współtworzył i współredagował. Kochał stare, maleńkie apteki, prowincjonalne miasteczka i często mawiał: „U nas, w Kaliszu”, choć to „u nas” trwało zaledwie pięć lat.

JÓZEF BUJNOWSKI (1910-2001)

Miał 22 lata, gdy w założonej przez siebie „Smudze”, periodyku studenckim Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie debiutował artykułem o tytule „Problem motywu”. Doktorat Józef Bujnowski uzyskał w pamiętnym roku 1956. Praca napisana pod kierunkiem profesorów Manfreda Kridla i Zygmunta Lubicz Zaleskiego dotyczyła kompozycji utworów dramatycznych Stanisława Wyspiańskiego.

ŁUCJA PINCZEWSKA-GLIKSMAN (1913-2002)

Łucja Gliksman nosi w sobie całą nowoczesną tradycję wiersza polskiego, od Mickiewicza i Ujejskiego poczynając, na Kasprowiczu zaś i szczególnie ulubionym Tuwimie kończąc. Jej utwory są precyzyjnie przemyślane i sugestywnie zrobione (...)

BEATA OBERTYŃSKA (1898-1980)

Kameleon? Lwowskie dzieciństwo i młodość przetykane rodzinnymi wyjazdami Maryli i Wacława Wolskich do Portugalii, Włoch i Francji. Jak podaje biograf, „w 1933 roku zdała egzamin w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej i do 1937 występowała w Teatrach Miejskich we Lwowie”.

SEZON PIERWSZY: PODSUMOWANIE

Pierwszy sezon zostanie zapamiętany jako wyjątkowy jeszcze z jednego powodu: przyniósł ze sobą wyjątkowe wydania dzieł dwóch autorek ocalające ich spuściznę twórczą. Pierwszym z nich były „Listy do Seweryna” Wandy Karczewskiej, drugim – „Drzwi otwarte na nicość” Melanii Fogelbaum.

ANDRZEJ KRZYSZTOF WAŚKIEWICZ (1941-2012)

Można powiedzieć, że w trzech dekadach (1960-1980) AKW, przy współudziale Jerzego Leszina-Koperskiego, okazał się jednym z najbardziej efektywnych animatorów, kronikarzy i interpretatorów kultury studenckiej oraz młodej polskiej poezji – w jej kolejnych, wstępujących rocznikach. Był Henrykiem Berezą nowej liryki.

WINCENTY RÓŻAŃSKI (1938-2009)

Różański - poeta prowincji jak Mickiewicz, Miłosz, mówiący, wprost, ale nie na tyle, aby czytelnik wychodził z jego wierszy z niczym, przeciwnie, mimo klarownego języka jest w tej poezji podskórna tkanka wymagająca odrębnej interpretacji, wysiłku erudyty, znawcy artyzmu znajomości ukrytego pędzla, którym posługuje się poeta.

RYSZARD BRUNO-MILCZEWSKI (1940-1979)

Przypadek Ryszarda Milczewskiego-Bruna nie byłby tak wyrazisty i przejmujący, gdyby nie jego osobny talent językowy. On myślał i czuł językiem osobnym, umiał dla swojej ekspresji znaleźć nowy wyraz, intuicyjnie odnaleziony w potarganej strukturze języka, którą my ulizujemy w naszym ulizanym życiu.

KAZIMIERZ FURMAN (1949-2009)

Ostatni tom "Brzemię" stanowi szczere podsumowanie życia poety. „To gorzka książka – wyznaje w końcu Furman – leżała w szufladzie trzy lata. Grzebałem co jakiś czas w niej, dodawałem, aż wydałem. To wybór z kilkudziesięciu lat. Jest tam jakiś rachunek sumienia, jest wadzenie się z Bogiem (Słowacki mnie podpuścił).

WANDA KARCZEWSKA (1913-1995)

Trudno sprecyzować, w którym momencie uznano pisarkę za „plebejskiego astrologa” – jak Stanisława Swena Czachorowskiego określił niegdyś Jan Marx – sytuując jej dzieła w grupie utworów sprowincjonalizowanych, hermetycznych i kobiecych.

STANISŁAW SWEN CZACHOROWSKI (1920-1994)

Nie mam własnego mitu – zdradzał Czachorowski i niemal natychmiast tłumaczył – samokrytyka: jest współczynnikiem talentu. Wartość jej występuje proporcjonalnie do wartości innych składników – inteligencji, wynalazczości, wrażliwości, dobrego smaku, silnej woli, samozaparcia i odwagi.

ANDRZEJ BABIŃSKI (1938-1984)

Poeta tragicznego ładu, utalentowany, stłamszony przez własną niedoskonałość, gotujący się na śmierć, zmierzający ku niej świadomie. Tu i ówdzie czytam podobne wywody, zasłyszane, przeinaczane, deformowane na pożytek mitu, sensacji i poczytności periodyku, portalu internetowego. Mit Babińskiego oscyluje pomiędzy prawdą i nieprawdą.

JANUSZ ŻERNICKI (1931-2001)

„Rozpoczynałem jako belfer na warmińskiej wiosce” – wyjaśnia Marxowi poeta i dołącza – „Byłem też rybakiem, aż do połamania ręki”. I niech to wystarczy za prowizoryczne usprawiedliwienie: „Urodziłem się w miasteczku Ciechocinek na Kujawach. Wielokrotnie próbowałem stąd uciekać.

MELANIA FOGELBAUM (1911-1944)

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że straciliśmy poetkę o ogromnym talencie, oryginalną i wciąż wartą upowszechnienia. Jedną z tych nielicznych w owych czasach, która przynależąc do swojej diaspory, pisała swoje wiersze po polsku.

ZUZANNA GINCZANKA (1917-1944)

Czy rosną jakieś kwiaty na bezimiennym grobie Zuzanny, rozstrzelanej tylko dlatego, że należała do rasy hebrajskiej? Nie uczyniono dla niej, dla jej młodości, urody i poezji żadnego wyjątku. Niekiedy zastanawiam się, o czym mógł myśleć, jeżeli w ogóle myśleć był w stanie, ów germański knecht, gdy wpakował kilka kul z rozpylacza w piękne ciało Zuzanny?

ZYGMUNT JAN RUMEL (1915-1943)

Wstawał bardzo wcześnie, o piątej rano. Były to jedyne godziny przeznaczone na pisanie – oczywiście jeżeli mógł pozostać w domu”. W styczniu 1943 roku Rumel został obwołany Komendantem Okręgu VIII (Wołyń), w którym miał organizować emisariat z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) i partyzanckie oddziały samoobrony.

STEFAN NAPIERSKI (1899-1940)

W środowisku literackim znany był jako Marek Eiger. Rozstrzelano go w Palmirach – Seweryn Pollak i Jerzy Andrzejewski zaświadczali niemal jednym głosem: krzyczał w „budzie” dojeżdżającej na miejsce egzekucji. „Nie mogę go sobie wyobrazić w więzieniu na Pawiaku”, dodawał ten pierwszy.

ARNOLD SŁUCKI (1920-1972)

„Wydawał się trochę szaleńcem – przyznawał z zażenowaniem Bocheński – w środowisku literackim przezwano go niemal od razu prorokiem. Był samą żarliwością i chodzącym natchnieniem. Choć zapalczywy i nieprzejednany, nie był jednak w tamtych groźnych czasach niebezpieczny, a przecież mógł być”

sobota, 12 stycznia 2013

Andrzej Krzysztof Waśkiewicz (1941-2012)

Portret A.K. Waśkiewicza
Katarzyna Blacha


LESZEK ŻULIŃSKI

Andrzej K. Waśkiewicz od samego początku ukierunkował zainteresowania na poezję (choć zdarzyło mu się napisać i powieść); nigdy nie zajmował się „całą” literaturą, miał wyraźnie pozaznaczane pola swoich badań, ale mimo specialité były one ogromne i w gruncie rzeczy objęły całe minione stulecie, jak wspomniałem, z jego obecną kontynuacją. Wykroczył także szybko poza sprawy tekstologiczne i historycznoliterackie w stronę socjologii literatury i wielostronnego działania na rzecz środowiska pisarskiego.

        Po pierwsze, AKW był historykiem literatury XX wieku. W najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Wybrał z niej szczególnie fenomen Awangardy krakowskiej, to wielkie dzieło Tadeusza Peipera i Juliana Przybosia, które – po Norwidzie – jako kolejne odmieniło język poezji do tego stopnia, że w zasadzie odmieniło jej „sposób istnienia”. To była rewolucja, nowy język bowiem to także nowe widzenie świata, jego postrzeganie i wikłanie w intelektualne konteksty. Waśkiewicz był wyznawcą Nowego Paradygmatu, czyli wszystkiego, co w literaturze jest jej zakrętem i odnową, nowym modelem i formułą, nowym „formatem mówienia”, bowiem tylko taka poezja, cała literatura, posuwa do przodu świadomość pokoleń i kondycję sztuki.

AKW stał się chyba najwybitniejszym w Polsce znawcą Peipera i Przybosia oraz wszelkiej awangardy post-XIX-wiecznej. M.in. trwałym śladem jego pracy pozostają wydania tomów poetyckich Przybosia. Ale też dziesiątki artykułów i komentarzy, m.in.: Rygor i marzenie. Szkice o postaciach trzech awangard (1973), O poezji Juliana Przybosia (1977), W kręgu „Zwrotnicy”. Studia i szkice z dziejów krakowskiej Awangardy (1983), W kręgu futuryzmu i awangardy. Studia i szkice (2003).

Ideał poezji jako Nowego Głosu Sztuki towarzyszył AKW przez ponad cztery dekady aktywnego pisania. Zafascynowanie Awangardą przeniósł na młodą poezję polską. On sam, poeta i krytyk towarzyszący Orientacji Poetyckiej „Hybrydy”, zaczął sekundować pokoleniom wstępującym, był akuszerem nowych roczników. Zwłaszcza lata 70. i to zawzięte, energiczne towarzyszenie Waśkiewicza Nowej Fali i Nowej Prywatności uczyniły zeń krytyka przyjaznego zjawiskom ewolucji i odmładzania sztuki. Zaczął być kronikarzem nowych roczników. Takie książki, jak Modele i formuła. Szkice o młodej poezji lat sześćdziesiątych (1978) czy Ósma dekada. O świadomości poetyckiej „nowych roczników” (1982) to właśnie przykłady „krytyki towarzyszącej” Waśkiewicza. Stał się – co widać po latach – krytykiem, który spiął początek i koniec XX wieku, który pokazał drogę naszej poezji w tej epoce.

Waśkiewicz był wybitnym edytorem, redaktorem i kronikarzem. Szlify w rzemiośle edytorskim otrzymał jako zielonogórski bibliotekarz, z czasem osiągnął w arkanach tej sztuki chyba najwyższe wtajemniczenie. Bodaj że największe dokonanie w tej mierze, to dwutomowa edycja Wierszy zebranych Anatola Sterna (1986), ale także utwory Broniewskiego, Czycza, Czyżewskiego, Peipera, Przybosia i wielu innych klasyków. Zafascynowany dwudziestoleciem AKW odkrył Polakom na nowo Jana Brzękowskiego, Milę Elin, Jerzego Jankowskiego czy Lecha Piwowara.

          Brał udział w redagowaniu ważnych pism pokoleniowych: „Orientacja” i „Integracje”. Od 1989 roku prowadził gdański dwumiesięcznik literacki „Autograf”. Kiedy związany był ze Zrzeszeniem Studentów Polskich, a następnie podjął etat pracownika Młodzieżowej Agencji Wydawniczej (dekady lat 60-80), tworzył wraz z Jerzym Leszinem-Koperskim nieprawdopodobnie pracowity i twórczy tandem, którego zasługi wydawnicze, animatorskie i kronikarskie są nie do przecenienia.

Po pierwsze, z ich ręki wychodziły bezcenne dziś antologie i almanachy, m.in.: Wnętrze świata wraz z suplementem Tak – nie (1971), O sztukę czasu, w którym żyjemy (1976), Pokolenie, które wstępuje 1975-1980 (1981) i wiele pomniejszych tego typu zbiorów. Po drugie, cykl Debiuty poetyckie – Waśkiewicz z Koperskim co roku (w latach 1973-1985) podsumowywali plon debiutanckich tomików, rejestrowali je, opisywali, co do dziś stanowi dokumentację bezcenną. Po trzecie, obaj wydawcy zainicjowali i realizowali kilka znakomitych serii poetyckich, które prezentowały młodych poetów lub najciekawsze zjawiska swojego czasu; była to np. seria Generacje, w której uczestnictwo do dzisiaj jest dumą ówczesnych autorów.

Dynamizm i poziom kultury studenckiej, zwłaszcza literackiej, liczne imprezy, wydawnictwa, seminaria, zloty itp. zostały udokumentowane w edycjach wspomnianego tandemu. Ale szczególnie cenne są publikacje Waśkiewicza dokumentujące dokonania lokalnych środowisk, np.: Lubuskie środowisko literackie. Informator (1970), Zielone krajobrazy. Antologia prozy pisarzy Ziemi Lubuskiej (1975), Moment wejścia. Almanach młodej poezji Ziemi Lubuskiej (1976), Głosy. Almanach młodej bydgoskiej literatury i plastyki (1979), Fenomen gdański. Pięć szkiców o instytucjach młodej literatury lat siedemdziesiątych (2002)...

I jeszcze jedna grupa opracowań, takich jak: Ruch literacki młodych – instytucje i struktura (1985), Czasopisma studenckie w Polsce (1975), Studenckie grupy i kluby poetyckie. Wiersze, manifesty, samookreślenia (1979)... Śmiem twierdzić, że bez inwencji i udziału AKW te publikacje nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Czy podjąłby się ich redakcji po latach ktoś inny? Wątpię tym bardziej, że były „sprawozdaniami z pierwszej ręki”, sprawozdaniami człowieka in medias res. Relacjami „świadka koronnego”: AKW był fenomenalnym kronikarzem i nadzwyczaj cennym autorem.

Nie ustawał w swych długich seryjnych realizacjach. Np. przez kilka dekad działał w Gdańskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuki organizującym najstarszy polski konkurs poetycki – Czerwonej Róży – właśnie on redagował tomiki z wierszami kolejnych laureatów. Cegiełka do cegiełki, jak to u niego. To „kronikarstwo” zresztą łączyło się najczęściej z wpływem inspiratorskim, z animacją młodej literatury. Jej promocją, ale też jej patronatem.

Można powiedzieć, że w trzech dekadach (1960-1980) AKW, przy współudziale Jerzego Leszina-Koperskiego, okazał się jednym z najbardziej efektywnych animatorów, kronikarzy i interpretatorów kultury studenckiej oraz młodej polskiej poezji – w jej kolejnych, wstępujących rocznikach. Był Henrykiem Berezą nowej liryki.

Waśkiewicz był pisarzem „mobilnym” i rzucającym się w wir wielu przedsięwzięć. Od początku w środowisku lubuskim, potem zaś gdańskim, działał na rzecz swego otoczenia. Następnie – o czym wzmiankowałem wyżej – był całymi latami związany z ZSP. Prezesował gdańskiemu oddziałowi ZLP, był przez kilku kadencji przewodniczącym Komisji Kwalifikacyjnej ZLP, uczestniczył w setkach zebrań, zlotów, zjazdów, sympozjonów, seminariów. Stał się specjalistą od środowiska literackiego, które znał z autopsji, i to z wiedzą pogłębioną lekturami, rozumowaniem z zakresu socjologii kultury oraz uczestnictwem w wielu procesach i procedurach konstytuowania życia literackiego.


Rodzi się pytanie, kto był ważniejszy w Waśkiewiczu: krytyk czy poeta? Waśkiewicz-krytyk to osoba z bogatym dorobkiem; twórca cenny, niekwestionowany, unikatowy w swych rolach, co starałem się wyżej przekazać. Był rzadkim przypadkiem tzw. krytyka towarzyszącego, lecz paleta jego zainteresowań nie ulegała z czasem zawężeniu, a rozszerzeniu na całą epokę, jednak ta niemal nieograniczona przestrzeń była porządkowana ścisłemu ukierunkowaniu zainteresowań, jak wspomniałem bowiem – AKW nigdy nie interesowały zjawiska epigońskie, lecz wyłącznie awangardowe. Posiadał jasną filozofię krytyczną: tylko oryginalność twórcy liczy się w sztuce. Choć nie był zoilem, to ignorował twórczość wtórną. Nie chciał tracić czasu na pogoń za słowem, które już się powycierało na literackich traktach. Chciał wnikliwie obserwować mechanizmy postępu literackiego i korelacje między czasem pokoleniowym a ewolucją języków poznawczych. Był ponadto fanatykiem prawdy pokoleniowej. Bo tylko taka prawda owocuje skarbem tożsamości i przeżycia autentycznego. W tym chyba tkwi clou pasji tego krytyka, który „wynalazł” swój własny program, zwany formulizmem. Profesor Marian Kisiel pisał w krótkim (acz chyba najlepszym, jaki do tej pory o Waśkiewiczu-poecie napisano) posłowiu do tomiku Sekwencje i inne doświadczenia dawne i nowe (2005): „Miał on (formulizm) opisywać doświadczenia poezji jego generacji, lecz w istocie rzeczy był programem autorskim. Formulizm przeciwstawiał się fragmentaryczności, żywił się nią. Miał integrować doświadczenia, choć ta integracja fundowana była na pokruszonym fundamencie biografii. „Całościowy” i „całościujący” program zmierzał w stronę marzenia. Utopii”.

Tak, ów „pokruszony fundament biografii” to wyniesiona z dzieciństwa pokolenia Orientacji Poetyckiej „Hybrydy” trauma wojny, która sfragmentowała wszystko, od domów po życiorysy. Waśkiewicz w swoich wierszach, w swoich pięknych, wręcz wstrząsających tomikach (debiut Wstępowanie, 1963; następnie m.in.: Przestrzeń po człowieku, 1967; Zapis nieobecności, 1971; Tożsamość, 1973; Mirbad 7, 1991; Suwerenne państwo obłoków, 1994; W odwróconej przepaści, 1996) opisuje po dzień dzisiejszy nieustający rozpad osobowości, wiecznie przegrywaną konfrontację duszy z konkretem, trudną drogę poprzez mgliste niepewności losu ku Nicości.

         Był z rocznika tych najmłodszych, których jeszcze można nazywać „młodszymi braćmi Kolumbów”. Szedł nieustannie przez życie z powidokiem wojny pod powiekami, w jego pamięci zapisały się dymy i ruiny Warszawy, także tak traumatyczne szczegóły, jak droga z Matką do obozu pruszkowskiego, kiedy hitlerowcy tłumili to straceńcze powstanie; za plecami żegnało ich „miasto nie do poznania. Tamta przeszłość nieustannie miesza się w poezji Waśkiewicza z teraźniejszością i – co ważniejsze – określa jego „ontologiczny” stosunek do całej teleologii istnienia. „Ciemność w krystalicznej jasności – pisał w jednym z wierszy. „Wielkie ciemne pulsuje we mnie – w innym. Cała (potencjalna) namiętność życia i jego uroda podszyte są u Waśkiewicza wyjątkową „podejrzliwością” egzystencjalnej fikcji, projekcją elan vital niemającą pokrycia we „właściwym stanie rzeczy”. On, wyznawca Pierwszej Awangardy, adorator Peipera i Przybosia, odpowiada na piękne zdanie tego ostatniego: „świat nie jest, świat się wiecznie zaczyna swoją konstatacją: „świat jeszcze istnieje”. W tym „jeszcze” tkwi całe zdziwienie i zwątpienie Waśkiewicza – fatalisty, nie optymisty. Nabieram pewności tego po przeczytaniu krótkiego, acz „mocnego” utworu:  noc; światło / umierających gwiazd skapuje / na mokry beton; jutro / ma być wichura; czy mógłbyś zaręczyć / że będzie jutro?”.

Tak, Andrzej K. Waśkiewicz był wyznawcą Nicości, co nie znaczy, że kategoria nihilizmu zwalniała go z refleksji moralnej czy każdej innej, zgoła nie destrukcyjnej. W tym tkwi istota podporządkowania fragmentarycznego rozbicia osobowości ideałowi samoświadomości i naturalnej drodze przez Los. Tego nauczył nas wszystkich Leśmian: chociaż za ścianą słychać nieistniejący głos nieistniejącej dziewczyny, trzeba iść za tym głosem, bo w tym marzeniu nasze istnienie „jest najbardziej”. Wiersz Waśkiewicza pt. Młot uświadamia nam jego bliskość z Leśmianem. Pisał o tym także cytowany wyżej Marian Kisiel; jego zdaniem, autor Leśmianowskim tropem stawia rzeczywistość symbolu ponad rzeczywistość opisu. Ale nie tylko ten poemat – Waśkiewicz jest absolutnym metafizykiem; przetwarza dotyk na uczucie, wzrok na wizję, rozum na wiersz... Kisiel puentuje: „Waśkiewicz bowiem w swoich wierszach i poematach, niemalże jak Leśmian, od początku przywoływał słowa, które miały nie tyle reprezentować świat, ile go symbolizować. Rzeczywistość reprezentacji (opisu), zdaje się, w ogóle jest mało warta w poezji. Tym, co może podnieść liryczną wizję do rangi interpersonalnej jest symbol. Nie „pusty”, jak u Leśmiana, lecz zakorzeniony w biografii”.

Skoro więc znajdujemy tu takie sceny, jak ta: po wypalonych schodach wypalonego domu / wchodzi chłopiec / i tak idzie / lata mijają a on idzie / i za nim / snuje się dym i nie rozprasza się i schody / ciągną się / nieskończone / i tak idzie ten chłopiec po wypalonych schodach / wypalonego domu / idzie i idzie, to w tej autobiograficznej metaforze mieści się nie tylko los konkretnego pokolenia historycznego, lecz także symboliczna „mapa” i sens wszelkiej drogi życiowej oraz swoistej, raczej zupełnie nie radosnej eudajmonii.

Problem z „Leśmianem w Waśkiewiczu” polega na tym, że ten ostatni nie ustaje w swej „rozumowości” w postrzegania świata i pisze tyleż w języku symbolicznym i zmetaforyzowanym (czasami pięknie, że aż dech zapiera), co zintelektualizowanym w swym systemie werbalnym i pojęciowym. Waśkiewicz był metafizykiem intuicyjnym (bo inaczej się nie da), za to poniekąd niewolnikiem faktów historycznych i biograficznych – tych materialnych i namacalnie doznawanych. Był więc także „zakładnikiem konkretów”. Tym bardziej, im wyraźniej obserwował ich powtarzalność generacyjną, geograficzną i historyczną. Na przykład po podróży do Iraku napisał poemat Mirbad, 7 – tamtejsze spustoszenie wojenne tak mocno wydało mu się tożsame z własnym doświadczeniem życiowym.
W sferze owych konkretów jest także i to, co Kisiel nazwał stanem zawieszenia między <<czarnym>> a <<czerwonym>>”, czyli między faszyzmem a komunizmem. Oba te totalitaryzmy wypełniły większość życia bohatera tego tekstu; te wiersze czytane pod tym kątem są także pełne ciekawego echa. Ale ów specyficzny stan – nadal opieram się na analizach Kisiela – dotyczy również zawieszenia między dzieciństwem a dorosłością, snem a jawą, realnością a projekcjami subiektywnymi, ideami a ideałami... Wielce to dialektyczna metafizyczność rozpięta między antypodami naszych doznań i doświadczeń, wyobrażeń uniwersalnych a materią miejsca i czasu.
Proszę mi pozwolić na wtręt osobisty. Latem 2004 roku odbyliśmy z Andrzejem „literacką” podróż do Chin. Andrzej „odreagował” tę ciekawą przygodę kilkoma tekstami; jest wśród nich wiersz pt. słynny chiński pięciopak (ten „pięciopak” to były wizerunki pięciu klasyków komunizmu, Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina i Mao); „dzieło” (niewątpliwej chińskiej urody) zawisło nad biurkiem poety, nieopodal akwarium i... okazało się inspirujące. Powstały z tej inspiracji utwór to m.in. refleksja na temat względności, w której autor postanowił się posłużyć bon motami starych mistrzów zen: cóż ty / który nie jesteś rybą / możesz wiedzieć / co czuje ryba // i riposta / innego mistrza zen / : cóż ty / który nie jesteś rybą ani mną / wiesz o mnie i o rybie.
         Wszystkie nawyki i dogmaty naszej codziennej, stosowanej epistemologii i aksjologii nie kierują się takimi względnościami. Waśkiewicz nieustannie miał je w głowie, w myśleniu o świecie i człowieku; to „swoisty” dynamizm jego światopoglądu powodujący, że i świat tej poezji był spoza granic uzusów myślowych i szablonów potocznego widzenia i przekonania. Dla mnie jest to poezja przekraczająca wiele granic i wspaniale uwolniona od „tworzydeł”, jakie nas – z całym bagażem wyobrażeń powszechnych – tworzą. Poezja czasami wyrazistych przesłań. W owym „cyklu chińskim” istnieje także wiersz pt. coś w rodzaju, który tu przytaczam w całości: coś w rodzaju / eseju na zamknięcie / – o dialektycznej / jedności przeciwieństw / – i o brzytwie / Ockhama / : lgniesz/ więc się sprzeciwiasz / : próbujesz / obywać się bez protez / choć przecież / doświadczałeś ciemności / nie tylko zwykłych / ludzkich szaleństw / (nie licząc własnych durnot) / – choć wspólny / to jednak / osobny / i zdany na siebie / słuchałeś / tego wielkiego nic / milczącego / nad horyzontem / usiłowałeś / jakoś przeżyć / odkryłeś / podobieństwo do świata / : podobnie jak / on / budowałeś ruiny / potrzaskane konstrukcje / niespełnione / nadzieje / i / pogodziłeś się z tym / dlaczego / miałbyś być lepszy od świata / większy / podobny milczącemu / nad horyzontem. Moim zdaniem, jest to wiersz o formacie herbertowskim. AKW pisał w swojej poezji traktaty, i to na tyle odległe od pospolitej „filozofii codzienności”, że stawiające go w grupie poetów osobnych i wybitnych. 
         Jeszcze „słówko o metodzie”... Liryka Waśkiewicza była (pozornie) nieliryczna. Jego językowi obce były standardowe uniesienia, wzruszenia i wszelkie „estetyzmy” (choć one są – ale nietypowe), do jakich przyzwyczaiła nas tradycja. Tu panuje niesłychana dyscyplina słowa, obrazowanie skrótowe, pozbawione ozdobników, jakby trącące „chłodem intelektualnym”. I bólem takich choćby metafor autotematycznych, jak długie zdanie dymu / tren dymu czy ciemne światło martwego języka... To szkoła dawnej Awangardy. Jednak przecież nie są to wiersze „zimne” ani „martwe”. W nich jest gorączka, namiętność oraz dramatyzm. Tak, przede wszystkim dramatyzm dochodzenia do takiego „nagiego pnia” ludzkiej kondycji, która zdaje się nieefektowna i bezcelowa, lecz imponuje tą stroną medalu, do jakiej wielu z nas rzadko dociera.
To poezja trudna, wymagająca i czułego, i wprawnego czytelnika. Ale czy chcemy wstąpić do tej samej „partii” – do grona budowniczych ruin? Bo w obszarze tych obu słów mieści się główna obsesja Waśkiewicza i wszystkie inne oksymorony ontologiczne, w jakich definiowaniu się „wyspecjalizował”. Dlatego Waśkiewicz-poeta jest najmniej doceniany w tej właśnie roli, co uważam za smutny, acz często powtarzalny paradoks.


- Zmarnował się stary. 
- Już nic z niego nie będzie.
- Ziemia się zmarnuje, zniszczy.
Mówiły tak, a on otwierał oczy, patrzył na nie, jakby coś chciał powiedzieć, ale nie mógł, chociaż chyba je słyszał, te głosy biadające, litość nad nim, leżącym bezsilnie, do kloca bardziej niż do człowieka podobnym. Patrzyły na jego półotwarte, drgające lekko usta.
- Co z tego miał, z tej swojej harówki?
- Sam jak palec.
- Po co mu to było?
- Do grobu z sobą nie weźmie. 
Wszedłem do izby dusznej, pełnej kobiet stojących nad łóżkiem, pochylonych nad starym, patrzących na jego twarz, jakby chciały wyczytać, jak długo to jeszcze potrwa.
- Otwórzcie okna - powiedziałem.
- Deszcz przecież!
Podszedłem do okna, szarpnąłem, nieotwierane od dawna futryny zacięły się mocno. Ustąpiły wreszcie i do izby napłynęła fala chłodnego powietrza wilgotnego od wiszących w nim kropelek deszczu.
- Odsuńcie się.
- A bo co?
- Powietrza mu trzeba.
- A wy co, dochtór?
Nie odpowiedziałem, podszedłem do łóżka, odsunąłem stłoczone nad nim kobiety. Wokół starego utworzył się teraz pusty krąg. Kobiety zaczęły szeptać, modliły się chyba.
I wtedy w ten pusty kg weszła stara Matulowa. Próbowałem ją zatrzymać.
- A ty czego? - krzyknęła i kobiety zaczęły się domagać, żeby ją do Jaworskiego puścić.
Pochyliła się nad nim. Zaczęła szeptać modlitwy. Potem jedna z kobiet podała jej garnek, który z sobą przyniosła. Zaczęła okładać starego, szeptać nad nim modlitwy jakieś czy zaklęcia. Wątły dym palących się ziół unosił się w powietrzu, gęstniał coraz bardziej.
Jaworski wolno uniósł powieki, spojrzał na stojącą nad nim Matulową, potem zamknął oczy, oddychał ciężko.
- Jemu lekarza trzeba, nie kadzidła - powiedziałem cicho.
- Księdza, chciałeś powiedzieć.
Matulowa przerwała na chwilę swoje okadzania. Spojrzała na mnie, jakby dziwiła się, że jeszcze tu jestem.
Jaworski zakrztusił się dymem. Kaszlał. Na wargi wystąpiła mu różowa piana.
- Tyle z waszego zamawiania.
- Jak komu pisane, to go nie minie.
Jaworski leżał cicho. Słychać było tylko szepty kobiet, mełły szybko słowa modlitwy, Matulowa usiadła na brzeżku łóżka, otarła usta starego.
- Złe z niego wychodzi.
Znów poczęły się tłoczyć, patrzyły na to złe, starały się przepchnąć, jedna przez drugą, być jak najbliżej łóżka. Nie pomagały moje słowa, że staremu duszno, że trzeba mu powietrza. Stały ciasno stłoczone, ruchliwy krąg starych kobiet, niewiele chyba młodszych od Jaworskiego.
Stałem z boku. Teraz już nie mogłem ich odpędzić od starego.

A.K. Waśkiewicz, Dom z płaskim dachem, Wrocław 1966, s. 34-36. 

Gest wydrążony

Pamięci Wojciecha Higersberga  

W noce o znaku metalu idziesz ku mnie
przez przeczucie szpitali o cierpkim zapachu transfuzji,
szpitali, gdzie minuta jest kroplą ciekłego tlenu;
w miejsce czynienia gestów wydrążonych i pustych,
w doliny z krzemu i wapnia, w las amonitów -
                                                                               w literę.

Tu ptak jest propozycją ptaka. Stężonym pulsem powietrza.
Umownym znakiem pejzażu. Jest śniedzią

I nagle zapach jodyny. I chwila lepka od potu.
Niebo tężeje w kamforę. Wątłą łodygą głosu
po ruchomym dnie idę. W literze mieszka kornik

II 62          

*** 
    
raz jeszcze - powtórz: jakbyś powtarzał
modlitwę krwi: taniec
i tańca nieruchomy płomień
czystą możliwość tańca
wychyloną
w całość
jak przepaść która rozlega się zawsze - za tobą
prócz tego - że jest - nic już o niej nie wiesz

powtórz - raz jeszcze: lot błękitnej gwiazdy
- jej włosy płyną poprzez ciemne niebo
jak głód przestrzeni która ciebie trawi

odważ się - choć na chwilę - w tej modlitwie krwi
zamieszkać - pod gwiazdy wysokim urwiskiem
krew: ciemna gwiazda

nic więcej: jakbyś psalm odmawiał
albo aleją szedł pośród drzew wyciętych
jak rosną - słyszał

 X 72        

oddech

okrutny miesiąc; tak; i spoza obszaru
mowy ten głos; rdza; drwiący i dwoisty
tylko pożar jest twój - zawierz temu światłu
choć już tyle minęło dni dialekt już umarły
te same ciała ten sam ogień trawi
w tym samym sierpniu
                                 tylko pożar jest twój nie znasz wierzyciela
któremu winien jesteś oddech i ten wiersz
nigdy się nie wypłacisz; pełnym głosem; tak;
i gardłem ściśniętym obrożą; tak;
nasłuchujesz w ciemnościach; rdza drwiąca ucicha
w ostrym; ocalającym; tak; i ciemnym świetle
na dnie powietrza - nisko - cichnie głos z ciemności
śni mi się sen: ocalenie

VIII 69 - III 70

Debiut poetycki:

Wstępowanie, Zielona Góra 1963, stron 16. 

           Wybory wierszy:

            Horyzont zdarzeń. Cztery poematy, Zielona Góra 1999.
Widmowe światło wspólnoty (wiersze 1962-2001), Warszawa 2001
Sekwencje i inne doświadczenia dawne i nowe, Toruń 2005.


Por. także w Czytelni Artpub Literatury:

A.K. Waśkiewicz, Casus Stanclik (1)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...