STEFAN OTWINOWSKI (1910-1976)

Całe dorosłe życie spędził w Krakowie, całe dorosłe życie związał z krakowskim życiem literackim w sensie dosłownym i „Życiem Literackim”, które współtworzył i współredagował. Kochał stare, maleńkie apteki, prowincjonalne miasteczka i często mawiał: „U nas, w Kaliszu”, choć to „u nas” trwało zaledwie pięć lat.

JÓZEF BUJNOWSKI (1910-2001)

Miał 22 lata, gdy w założonej przez siebie „Smudze”, periodyku studenckim Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie debiutował artykułem o tytule „Problem motywu”. Doktorat Józef Bujnowski uzyskał w pamiętnym roku 1956. Praca napisana pod kierunkiem profesorów Manfreda Kridla i Zygmunta Lubicz Zaleskiego dotyczyła kompozycji utworów dramatycznych Stanisława Wyspiańskiego.

ŁUCJA PINCZEWSKA-GLIKSMAN (1913-2002)

Łucja Gliksman nosi w sobie całą nowoczesną tradycję wiersza polskiego, od Mickiewicza i Ujejskiego poczynając, na Kasprowiczu zaś i szczególnie ulubionym Tuwimie kończąc. Jej utwory są precyzyjnie przemyślane i sugestywnie zrobione (...)

BEATA OBERTYŃSKA (1898-1980)

Kameleon? Lwowskie dzieciństwo i młodość przetykane rodzinnymi wyjazdami Maryli i Wacława Wolskich do Portugalii, Włoch i Francji. Jak podaje biograf, „w 1933 roku zdała egzamin w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej i do 1937 występowała w Teatrach Miejskich we Lwowie”.

SEZON PIERWSZY: PODSUMOWANIE

Pierwszy sezon zostanie zapamiętany jako wyjątkowy jeszcze z jednego powodu: przyniósł ze sobą wyjątkowe wydania dzieł dwóch autorek ocalające ich spuściznę twórczą. Pierwszym z nich były „Listy do Seweryna” Wandy Karczewskiej, drugim – „Drzwi otwarte na nicość” Melanii Fogelbaum.

ANDRZEJ KRZYSZTOF WAŚKIEWICZ (1941-2012)

Można powiedzieć, że w trzech dekadach (1960-1980) AKW, przy współudziale Jerzego Leszina-Koperskiego, okazał się jednym z najbardziej efektywnych animatorów, kronikarzy i interpretatorów kultury studenckiej oraz młodej polskiej poezji – w jej kolejnych, wstępujących rocznikach. Był Henrykiem Berezą nowej liryki.

WINCENTY RÓŻAŃSKI (1938-2009)

Różański - poeta prowincji jak Mickiewicz, Miłosz, mówiący, wprost, ale nie na tyle, aby czytelnik wychodził z jego wierszy z niczym, przeciwnie, mimo klarownego języka jest w tej poezji podskórna tkanka wymagająca odrębnej interpretacji, wysiłku erudyty, znawcy artyzmu znajomości ukrytego pędzla, którym posługuje się poeta.

RYSZARD BRUNO-MILCZEWSKI (1940-1979)

Przypadek Ryszarda Milczewskiego-Bruna nie byłby tak wyrazisty i przejmujący, gdyby nie jego osobny talent językowy. On myślał i czuł językiem osobnym, umiał dla swojej ekspresji znaleźć nowy wyraz, intuicyjnie odnaleziony w potarganej strukturze języka, którą my ulizujemy w naszym ulizanym życiu.

KAZIMIERZ FURMAN (1949-2009)

Ostatni tom "Brzemię" stanowi szczere podsumowanie życia poety. „To gorzka książka – wyznaje w końcu Furman – leżała w szufladzie trzy lata. Grzebałem co jakiś czas w niej, dodawałem, aż wydałem. To wybór z kilkudziesięciu lat. Jest tam jakiś rachunek sumienia, jest wadzenie się z Bogiem (Słowacki mnie podpuścił).

WANDA KARCZEWSKA (1913-1995)

Trudno sprecyzować, w którym momencie uznano pisarkę za „plebejskiego astrologa” – jak Stanisława Swena Czachorowskiego określił niegdyś Jan Marx – sytuując jej dzieła w grupie utworów sprowincjonalizowanych, hermetycznych i kobiecych.

STANISŁAW SWEN CZACHOROWSKI (1920-1994)

Nie mam własnego mitu – zdradzał Czachorowski i niemal natychmiast tłumaczył – samokrytyka: jest współczynnikiem talentu. Wartość jej występuje proporcjonalnie do wartości innych składników – inteligencji, wynalazczości, wrażliwości, dobrego smaku, silnej woli, samozaparcia i odwagi.

ANDRZEJ BABIŃSKI (1938-1984)

Poeta tragicznego ładu, utalentowany, stłamszony przez własną niedoskonałość, gotujący się na śmierć, zmierzający ku niej świadomie. Tu i ówdzie czytam podobne wywody, zasłyszane, przeinaczane, deformowane na pożytek mitu, sensacji i poczytności periodyku, portalu internetowego. Mit Babińskiego oscyluje pomiędzy prawdą i nieprawdą.

JANUSZ ŻERNICKI (1931-2001)

„Rozpoczynałem jako belfer na warmińskiej wiosce” – wyjaśnia Marxowi poeta i dołącza – „Byłem też rybakiem, aż do połamania ręki”. I niech to wystarczy za prowizoryczne usprawiedliwienie: „Urodziłem się w miasteczku Ciechocinek na Kujawach. Wielokrotnie próbowałem stąd uciekać.

MELANIA FOGELBAUM (1911-1944)

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że straciliśmy poetkę o ogromnym talencie, oryginalną i wciąż wartą upowszechnienia. Jedną z tych nielicznych w owych czasach, która przynależąc do swojej diaspory, pisała swoje wiersze po polsku.

ZUZANNA GINCZANKA (1917-1944)

Czy rosną jakieś kwiaty na bezimiennym grobie Zuzanny, rozstrzelanej tylko dlatego, że należała do rasy hebrajskiej? Nie uczyniono dla niej, dla jej młodości, urody i poezji żadnego wyjątku. Niekiedy zastanawiam się, o czym mógł myśleć, jeżeli w ogóle myśleć był w stanie, ów germański knecht, gdy wpakował kilka kul z rozpylacza w piękne ciało Zuzanny?

ZYGMUNT JAN RUMEL (1915-1943)

Wstawał bardzo wcześnie, o piątej rano. Były to jedyne godziny przeznaczone na pisanie – oczywiście jeżeli mógł pozostać w domu”. W styczniu 1943 roku Rumel został obwołany Komendantem Okręgu VIII (Wołyń), w którym miał organizować emisariat z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) i partyzanckie oddziały samoobrony.

STEFAN NAPIERSKI (1899-1940)

W środowisku literackim znany był jako Marek Eiger. Rozstrzelano go w Palmirach – Seweryn Pollak i Jerzy Andrzejewski zaświadczali niemal jednym głosem: krzyczał w „budzie” dojeżdżającej na miejsce egzekucji. „Nie mogę go sobie wyobrazić w więzieniu na Pawiaku”, dodawał ten pierwszy.

ARNOLD SŁUCKI (1920-1972)

„Wydawał się trochę szaleńcem – przyznawał z zażenowaniem Bocheński – w środowisku literackim przezwano go niemal od razu prorokiem. Był samą żarliwością i chodzącym natchnieniem. Choć zapalczywy i nieprzejednany, nie był jednak w tamtych groźnych czasach niebezpieczny, a przecież mógł być”

wtorek, 20 listopada 2012

Casus Stanclik (2)

Talat Darvinoglu, Iffet


Nie, początki tej poezji nie są olśniewające. A jednak – z punktu widzenia późniejszych dokonań autora – jej lektura może dostarczyć pewnych satysfakcji. Pozwala prześledzić proces dochodzenia do formuły. Na początku był opis; naiwna antropomorfizacja:

Świerk podkręca zielone wąsy
w których
            zamieszkał
                             mysikrólik
W dziuplach się jarzą
                     sowy śpiące.
Zielonym wiatrem ziewnął las
i umilkł.

(Las w południe)
 
Potem definicja-równanie:

                Czymże jest ptak?
                                           To tylko srebrny puls przestrzeni,

                powietrze zagęszczone do zarysu skrzydeł;
                żywa szczelina głosu upierzona cieniem,
                ostatnia myśl Ikara, wrosła w lotne imię…

(Próba pominięcia ptaka)

Zwróćmy uwagę: w poprzednim wierszu był „mysikrólik”, „sowy” (w innym także: „gile”), tu jest „ptak”; tamtym przypisano byt rzeczywisty, były one znakami realnych desygnatów, tu rzecz się komplikuje: „Oto wyplatam / lotny kształt z powietrza: / szkielet wiatru i pióra cienia. / Wysłowione bądź mi imię twoje, / Ptaku, / któryś w mym słowie wzleciał” (Wyplatanie ptaka); lub: „wyfrunie z gniazda chmury skrzydlaty zalążek / ptaka: / ostatni, oka mojego, powidok” (Żar-ptak). We wszystkich tych fragmentach sposób postępowania jest odmienny: 1. mamy do czynienia z „przydawaniem znaczeń”, wpisywaniem w znak znaczeń dodatkowych, przy czym przedmiot poddawany metaforyzacji zostaje odkształcony; 2. pisanie jest równoznaczne stwarzaniu (gest kreacyjny); 3. obraz poetycki jest spsychizowanym obrazem rzeczywistości obiektywnej, znaczy jednak nie tę rzeczywistość, ale świadomość mówiącego podmiotu. Przykład pierwszy ukazuje jednocześnie konsekwencje „przydawania znaczeń”, konsekwencje prowadzące w kierunku poezji kulturowej: ptak okazuje się (quasi-przyczynowość) wcieleniem myśli Ikara. Gest kreacyjny okaże się w tej poezji niemożliwy. Jej dalszy rozwój toczy się drogą rozpoczętą dwoma cytowanymi fragmentami (1, 3). W rzeczywistości przedstawionej Zielonej gwiazdy lasu odbywa się powolna redukcja elementów. Znaki o mniejszej ilości desygnatów ustępują znakom-pojęciom. W miejsce „sów”, „gilów”, „mysikrólików” pojawi się „ptak”, w miejsce „gałęzi”, „szyszek”, „świerków” – „las”, nie „ten ptak”, ale „ptak”, nie „ten człowiek”, ale „człowiek”, nie „ten las”, ale „las”. Jeśli we wczesnych wierszach Stanclik był nominalistą, tu jest realistą. Miast przedmiotu uniwersalia, powszechniki.
Znaki, które we wczesnych wierszach oznaczały konkretne przedmioty, tu znaczą albo ich zbiory, albo  jedynie znaczenie, „ptak” nie oznacza więc zbioru („wszystkie ptaki”), ale kompleks wyobrażeń z nimi związanych, nie odnosi się do rzeczywistości przedmiotowej, ale do systemu znaczeń. Wszystkie drogi tej poezji wiodły albo w kierunku poezji formuł, formalizmu, albo w kierunku poezji kulturowej, „nowego klasycyzmu”.
Z klasycyzmem zresztą wiązało Stanclika wielu krytyków. W pewnym sensie słusznie. Ale w Jaworze zamieścił poeta wiersz Czaszka kamienia… skierowany przeciw głośnemu wierszowi J.M. Rymkiewicza Spinoza był pszczołą:

Czaszka kamienia szara i bezwłosa,
ku niej się zwracam wypełniony szczelnie.

Jeśli naprawdę pszczołą był Spinoza –
                czym uzasadnił swój nieśmiertelność.

                Platon pająkiem jeśli był naprawdę –
jakiej się zbrodni dopuścił, że przetrwał?

Szary, bezwłosy szczelnie milczy kamień.
Natura mortis. Odchodzi poeta.

Jak łatwo zauważyć, polemika jest pozorna. Wiersz Rymkiewicza traktuje o opozycji koncepcji społeczeństwa otwartego i zamkniętego, o tym wiersz Stanclika nie mówi. Rzecz jest w istocie prosta. Aby podjąć polemikę z Rymkiewiczem, należy dysponować przynajmniej równą jak u niego erudycją; Stanclik, jak się wydaje, taką nie dysponuje, przeprowadza więc polemikę na płaszczyźnie zupełnie innej, prowadzi polemikę pozorną. Nie da się ukryć, że „kulturowość” wierszy Stanclika jest łatwa, na poziomie kompendiów; wiersze typu Moment z Ewą są jedynie ilustracją popularnych mitów kulturowych; niestety, „poezji uczonej” nie da się robić dysponując tylko – przyznajmy – dużą wrażliwością i wyobraźnią. Oczywiście można nawet te najprostsze, obiegowe mity interpretować, wpisywać w nie nowe znaczenia, ale wiersze w typie Zapisu są rzadkie.
W pewnym momencie Stanclik pisze:

Z ziemi do nieba zbudowałem wieżę
totemom w które od dawna nie wierzę.

Można to odczytać jako rozejście się z poetyką Kryształowej kuli; to przypuszczenie potwierdzałyby wiersze Moja matka znów rodzi, Kiedyś się, matko… i Nasi ojcowie umierają w żniwa, gdzie od poezji formuł przechodzi autor powtórnie do poezji rzeczy, od poezji „powszechników” do poezji konkretu. Wiersze te, sądzę, otwierają przed twórczością Stanclika nowe możliwości, nie są to jednak realizacje mieszczące się w formalizmie.
Zgasł błyskotliwy fajerwerk Kryształowej kuli. Pozostały banalne konstrukcje typu Górników: „Ojcowie nasi / – z węgla, / karbonauci / spod znaku kamiennej paproci / w podziemnej wyprawie / po złote runo / ognia”; pozostały banalne obrazki „uśmiechów mrozu” zakwitających „gilem” na wargach jesieni, pozostały komunikaty o „akcie zupełnym: obnażaniu słowa” – i zdania:

Poezja moja maleńka jak pszczoła
że ją przeraża nawet okrzyk kwiatu […]
i pozostawia po sobie odchodząc
woń zapleśniałych w starości konwencji.

Przyznam się, że piszę to z żalem. Stanclik należy do rzadkich u nas poetów zepsutych powodzeniem. Poszedł za poetyką, jak bokser idzie za ciosem. Ale bokser ma przeciwnika. Stanclik przeciwnika nie miał. Czy raczej nie szukał go. Nie szukał przeciwnika w samej materii poetyckiej, w ideale poezji, która byłaby wezwaniem do doskonałości. Wydawca drukował mu nawet juwenilia…
Są to – poza kilkoma wierszami – ruiny gmachu budowanego w Kryształowej kuli. Gdybyż to jeszcze były ruiny wspaniałe, świadectwa walki, wewnętrznych rozterek! Są to wdzięczne, pomysłowe obrazki, zadowolone z siebie i ze świata. A jednak – mimo wszystko! – wierzę w Stanclika. Źle to jednak, gdy krytyk zamiast argumentów, może przedstawić tylko akt wiary.

VII 1969


A ziemia tuż obok…


                Mieczysław Stanclik wydał czwarty zbiór wierszy. Jeśli zachowa dotychczasowe tempo, za parę lat „Pax” obdarzy nas opasłym tomem utworów zebranych. Już poprzedni zbiór wzbudził dość rozbieżne opinie krytyki. Zbigniew Dolecki pisze np. o „najpiękniejszych lirykach miłosnych, jakie powstały w naszym kraju na przestrzeni ostatnich kilku lat”. Tadeusz Kłak poszedł jeszcze dalej: „niektóre z nich [tj. wierszy zawartych w Jaworze] czyta się po kilka razy dla wielkiej radości obcowania z prawdziwą poezją […] jego poezja obrócona jest na wszystkie strony świata, wchłania jego uroki, poza tym wychylona jest w przyszłość i zakorzeniona w przeszłości”. Można by sądzić, że oto wreszcie napisano poemat kompletny, ale np. Andrzej Turczyński nazywa wiersze Stanclika „bibelotami, świadectwem opanowania rzemiosła, które samo z siebie poezji nie czyni”. B. S. Kunda pisze wręcz: „ w przypadku Stanclika <<podrzucanie>> z zebranych zasobów co rok nowej, nic poza eksplikacją uprawianej poetyki nieprzynoszącej książki jest niepotrzebnym eksperymentowaniem z cierpliwością czytelnika”. Więc wybitna książka poetycka, czy jałowe powielanie samego siebie? Powtórzenie sukcesu Kryształowej kuli, czy raczej ciągnięcie zysków z udzielonego kredytu zaufania? Autor tego szkicu skłaniał się ku temu drugiemu twierdzeniu. Także ostatnio wydany tom Słoneczny chłopiec nie potrafi rozproszyć moich wątpliwości.
                Jakby na przekór zachwytom Doleckiego, Stanclik ogłasza tu takie oto erotyki:

Powiem ci, Haniu: Lubię twoje nogi
stroić w pantofle z mojego spojrzenia.
Kiedy wargami całowane stopy
palcem mi grożą, blednąc z zachwycenia.
A potem zawsze się mylę w rachunku
licząc na skórze nastroszone włoski…

                Wyobrażam sobie ten wierszyk pięknie wykaligrafowany na listowym papierze, no, ostatecznie wydany jako elegancki Privatdruk i przesłany ukochanej, wierzę, że byłaby usatysfakcjonowana, czytelnik (i krytyk) usatysfakcjonowany jest mniej. Strofa:

Żona urodzi mi syna
– jakie to dziwne;
będzie miał czarne włosy
i oczy piwne –

przypomina mu nie tyle wiersze Staffa, co arcydzieło Niemena-Wydrzyckiego pt. Dziwny jest ten świat. Być może są to tzw. szczere wiersze. Być może. Ale z tej szczerości nic nie wynika poza powielaniem tylekroć opisywanych „dziwności”. Krytyk też nie może się wzruszyć wstrząsającym obrazkiem z życia marynarzy:

Płaczący marynarze…
Znam
sternika twarz, gdy okręt w łunie.
…Płyną milczący chłopcy
Tam,
gdzie śmierć koczuje na lagunie.

Nie wzrusza się, mimo że wierszyk ten przywodzi na pamięć mgliste wspomnienie młodzieńczych lektur. Także Stanclikowa eschatologia (Cmentarz) budzi co najwyżej uśmiech wyrozumiałości:

Babka z piasku.
Dziadek z gliny.
Kret dogląda mej rodziny.

                A poeta robi wszystko, aby przekonać go o swej erudycji, opatruje wiersze tasiemcowymi mottami z Trumana Capote, Leśmiana, usiłuje przekonać, że „dobrze się czuje” w różnych poetykach – od skamandryckiej, poprzez przybosiowską, aż po poetykę Zbigniewa Jerzyny; krótko mówiąc: postępuje jak dziecko we mgle zabłąkane. Gdy usiłuje dowieść, że jest konceptystą (por. Ruchome piaski), naraża się na zarzut małej pomysłowości; gdy usiłuje dowieść, że jest konstruktywistą (por. Pustynia), naraża się na zarzut banalności; gdy usiłuje wzruszyć, a równocześnie zaszokować „brutalnością” (por. Suka Nora…), naraża się na zarzut sentymentalizmu… Biedny poeta. Biedny śpiewający chłopiec. Śpiewa bowiem przed nieczułym, nierozumiejącym audytorium. Gdy wreszcie mówi:

Przestrzeń – dalekie zapatrzenie bogów.
Tu – moje miejsce. A ziemia gdzieś obok…

godzimy się tylko z ostatnim zdaniem. Trudno zgodzić się na to, by wierszyki, którymi nas poeta raczy, miały być „dalekim zapatrzeniem bogów”; raczej już skłonni jesteśmy zgodzić się z nim, gdy pisze:

Pomnę – zaledwie odjęty od cycka
lubiłem chwile u grabarza trwonić.

i dodać: nie tylko wówczas „trwonił chwile”…
                Gdy po Kryształowej kuli napisałem niemal entuzjastyczną recenzję, Krzysztof Gąsiorowski w prywatnej rozmowie zaatakował mnie gwałtownie. W poezji Stanclika widział tylko zręczną kombinatorykę, umiejętne wykorzystywanie zdobyczy kręgu Orientacji. Równie gwałtownie oponowałem. Po lekturze wierszy trzech ostatnich tomów tego poety skłonny jestem przyznać memu oponentowi rację. Wyłączając jednak właśnie Kryształową kulę. Po niej napisał Stanclik tylko dwa znaczące wiersze (Moja matka znów rodzi; Nasi ojcowie umierają w żniwa). Reszta została napisana (i wydana) niepotrzebnie.

X 1970

 

„Choroba powtórek”?


                Wierny zasadzie „co rok prorok”, Stanclik, niepomny na to, że jego książki są już tylko repetycją z repetycji, wciąż kontynuuje swój „eksperyment z cierpliwością czytelnika”. Dwie kolejne książki: Krzyk pawia i Wysoki kasztel zawierają wiersze, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się w książkach poprzednich. Tadeusz Nyczek widzi w tych wierszach „notatki drgnień duszy lirycznej”, poezję „rozpieszczonego, choć zdolnego wnuczka”. W tej rzece beztroskiego poezjomania coś się jednak zaczyna dziać. Na razie jest to tylko świadomość – powtórzona za Bryllem – daremności wysiłków:

„Rzek rzeczywistość urzeczona sobą”.
Toniemy, bracia poeci. To nie my
płyniemy z falą śniętych ryb. Do brzegów
łagodnych krain pod sarnim kopytkiem.
Idziemy na dno z bulgotaniem gęstym,
ostatnią deskę ratunku powietrza
dzierżąc kurczowo w zaciśniętych pięściach…

(Krzyk pawia)

Ten rozrachunek byłby nawet wzruszający, gdyby nie to, że jest powtórzony w niewłaściwym języku. Cytowany fragment jest kontaminacją trzech przynajmniej poetyk: Brylla („Toniemy, bracia poeci”, „Idziemy na dno z bulgotaniem gęstym”), Harasymowicza („łagodne krainy”, „sarnie kopytka”), „poezji lingwistycznej”; w dalszej części wiersza mamy jeszcze do czynienia z „norwidyzmami”. Jest to ten sam sposób postępowania, który był naczelną „dyrektywą metodologiczną” Kryształowej kuli, tam jednak elementy zapożyczone były wbudowane w nową całość, zmieniała się ich funkcja, tu – przeniesione w stanie surowym – tworzą całość niespójną, zlepek motywów.
W Kryształowej kuli rzeczywistość istniała jako abstrakcja, jej elementy „na wysokim szczeblu uogólnienia” odwoływały się nie do rzeczywistości realnej, ale z jednej strony do tradycji literackiej, z drugiej – do wzorców, mitów. Teraz jest inaczej:

Jerzy – był. Smok – też istniał.
Więc nie ma problemu.
Solidność obu faktów nie ulega kwestii.
Jedno tylko pytanie mnie nurtuje:
                                                               Czemu
tak mało wśród nas – Jerzych,
zaś tak wiele – bestii?

(Święty Jerzy)
Rzeczywistość mitu zostaje odniesiona do rzeczywistości realnej, „morał”, jaki z tego porównania wynika, da się sprowadzić do trzech słów: „drzewiej lepiej bywało”. To jedna możliwość. Druga: „Kozice / wypalone / na śniegu tej góry, / która jest / niema” (Glosa – Tetmajer). Jeśli pierwszą możliwość określimy jako „moralistykę”, drugą możemy nazwać wiarą w olśnienie. Poeta łudzi się, że każde porównanie, każda metafora, jakie mu przyjdą na myśl, są odkryciem, nie odkryciem literackim, ale rodzajem poznania. Gdy w Kryształowej kuli Stanclik konstruował swój raj idealny metodą, którą w poetyckiej definicji określił następująco: „Zręczną puentą dwa momenty sprzeczne do jednej zasady sprowadził poeta” – funkcjonowała ona w rzeczywistości czystej idei. Przeniesiona w rzeczywistość realną, w świat rzeczy, rodzi czysty banał albo też egzemplifikację prawd znanych. Pisze więc autor wiersz pt. Panta rei: „Młyńskie koło / się obraca / niewidzialny przy nim / młynarz. / Czeka cię / w tym młynie praca. / Z chwili w chwilę – / płyniesz, płyniesz…”. Tego rodzaju wiersze pisze teraz Stanclik na kopy. W całym tomie Krzyk pawia jedynie neoklasyczna Elegia przed lustrem wyłamuje się z tego schematu…
                Pamiętając, że Kryształowa kula była jego sukcesem, poeta postanowił ten sukces powtórzyć, napisać replikę debiutanckiej książki; nosi ona tytuł Wysoki kasztel. Jest to próba napisania poematu kompletnego; to, co w Kryształowej kuli było intuicją, tu ma być rezultatem doświadczenia („Teraz nie ma już we mnie chłopca słonmecznego”), doświadczenie realne ma być skojarzone z doświadczeniem kulturowym; biografia realna staje się w tym ujęciu egzemplifikacją biografii kulturowej (ontogeneza = filogeneza). Podmiot tego poematu przeżywa raz jeszcze doświadczenia swojego kręgu kulturowego, jest tym, który – by zacytować J.M. Rymkiewicza – mówi „głosem zmarłych”. Taki był, jak się zdaje, zamiar tego poematu; realizacja jest inna, Stanclik przemawia tu głosem poetów młodopolskich, od wdzięcznych precieux:

Jakże ci jest do twarzy z tym japońskim wdziękiem.
Masz trochę skośne oczy i w ptaki sukienkę […]
będę patrzył na ciebie, orientalna żono.
Jak zdejmujesz w milczeniu – to w ptaki – kimono.

– po „prometeizm”, „satanizm” w stylu nie tyle Micińskiego, co – powiedzmy – Żuławskiego:

Jam się objawił pod postacią Ognia. […]
Jam jest Cesarstwo, moje imię Zbrodnia.
Największy z wielkich… Bo któż mi dorówna,
kto się odważy aż na taką wielkość…
Jam się jak mesjasz wywyższył nad piekło.

                Pomimo wielu pięknych fragmentów tego poematu fajerwerk Kryształowej kuli nie dał się powtórzyć, pozostaje tylko wierzyć, że…

***

Casus Stanclik jest pod wieloma względami pouczający. Stworzona przez krąg Orientacji poetyka mogła być potraktowana dwojako: jako propozycja stylistyki i sposób reakcji na rzeczywistość, jako propozycja stylu i propozycja światopoglądu. Ta pierwsza możliwość (przyjęcie stylu bez akceptacji założeń światopoglądowych) była z pozoru atrakcyjna, gwarantowała coś w rodzaju sukcesu, co więcej, w swych najbardziej widocznych elementach był to styl łatwy do naśladownictwa, umożliwiający pisanie tzw. „ładnych” wierszy. Wkroczywszy na tę drogę, poeta zapadł na „chorobę powtórek”, jakby miała się sprawdzić teza Friedricha Kummera o „talentach zależnych, naśladowniczych”, o „pisarzach wykorzystujących koniunkturę” (die Industrietalenten – K. Wyka, Rozwój problemu pokolenia, [w:] tegoż, Modernizm polski, Kraków 1959). Od dłuższego już czasu interesująca jest nie tworzona przez Stanclika poezja, ale fascynujący jest casus Stanclik. Jest to bowiem przykład zmarnowanych szans. Nie jedyny w tym pokoleniu…

II 1972




Por.

A.K. Waśkiewicz, Casus Stanclik, [w:] tegoż, Modele i formuła. Szkice o młodej poezji lat sześćdziesiątych, Wrocław 1978, s. 160-170.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...